Dzięki roli łagodnej nastolatki i zakochanego w niej wampira zdobyli miliony nastoletnich fanów na całym świecie, ale od dawna odgrażali się, że pokażą na co ich stać w „dorosłym” kinie. I pokazują. Kristen Stewart wskrzesza na dużym ekranie legendę amerykańskich bitników, A Robert Pattinson ucieleśnia jednego z najbardziej „niegrzecznych” bohaterów z prozy Dona DeLillo. Sądząc po recenzjach z Cannes i on, i ona robią to z dużym powodzeniem.
Filmy głównych aktorów sagi dla nastolatków „Zmierzch” – Kristen Stewart i Roberta Pattinsona, były najgłośniejszymi wydarzeniami ostatnich dni festiwalu filmowego w Cannes. Pierwsza pod czujne oko krytyków trafiła Stewart z „W drodze” („On the road”) ekranizacją najsłynniejszej powieści Jacka Kerouaca, uznanej za początek legendy amerykańskiej kontrkultury.
Filmy głównych aktorów sagi dla nastolatków „Zmierzch” – Kristen Stewart i Roberta Pattinsona, były najgłośniejszymi wydarzeniami ostatnich dni festiwalu filmowego w Cannes. Pierwsza pod czujne oko krytyków trafiła Stewart z „W drodze” („On the road”) ekranizacją najsłynniejszej powieści Jacka Kerouaca, uznanej za początek legendy amerykańskiej kontrkultury.
Przed premierą wielu krytyków obawiało się, że młodzi aktorzy (oprócz Kristen w filmie występuje Garret Hedlund z „Tronu”, Sam Riley znany z filmu o Joy Division „Control” i Tom Sturridge w roli Allana Ginsberga aka Carlo Marxa) i wielka machina produkcyjna z Hollywood zrobią z „biblii bitników” pełnej konstatacji Ameryki lat 50. opowiastkę drogi o imprezujących przyjaciołach.
I nie do końca się mylili. Ale zacznijmy od plusów. – Nie potrafię sobie wyobrazić jak lepiej można było oddać klimat tamtych lat – napisał krytyk Hollywood Reporter, mając na myśli kolorystykę filmu utrzymaną w żółciach i sepii i drobiazgowo wykreowaną scenografię. – Niemal fizycznie odczuwasz jak bohaterowie palą haszysz, rozpuszczają Benzedrynę w kawie, tańczą szaleńczo do rozedrganego jazzu w ukrytych klubach, kochają się w samochodach i gdzie popadnie.
„Perfekcyjna Stewart (jako Marylou)”, „idealnie obsadzony Viggo Mortensen (w roli Williama Burroughsa aka „Old Bull Lee”,), „wycofany, ale wiarygodny Sam Riley (w roli samego Kerouaca aka „Sal Paradise”), czy „magnetyczny Garett Hedlund (jako Dean Moriarty)” – tak z kolei pisano dzień po premierze o głównych bohaterach filmu.
A jednak tu i tam pojawiają się głosy rozczarowania. – Wspaniałe zdjęcia i wszechogarniający smutek. Ale to nie wystarcza by odczuwany w filmie ton samozadowolenia reżysera stał się zasłużony – napisał krytyk Guardiana, bo jak pisze inny korespondent z Cannes – „same zdjęcia nie są w stanie oddać ducha czasów”. Czyżby jednak zabrakło charyzmy i głębi by oddać rytm „beat generation”?
Podobne wrażenie na krytykach zrobił pokazany dzień po „On the road” film z partnerem Kristen na i poza planem „Zmierzchu” – Robertem Pattinsonem. Szumnie zapowiadany obraz „Cosmopolis” w reżyserii Davida Cronenberga, na podstawie scenariusza Dona DeLillo podobał się, ale… No właśnie, otrzymał również kilka „ale”, jednak z zupełnie oddmiennych powodów.
Podczas gdy „On the road” można zarzucić zbyt lekkie potraktowanie kultowego materiału, Cronenbergowi wypomina się, że zrobił film dla wąskiej grupy publiczności, zbyt skomplikowany, by trafić do przeciętnego widza (co zresztą zarzuca mu się nie po raz pierwszy).
I rzeczywiście: podczas gdy jedni chwalą przełożenie postmodernistycznej prozy DeLillo na napakowane skomplikowanymi, pełnymi teorii, idei i popkulturowych symboli dialogi, drudzy narzekają, że z tego bełkotu trudno wyłowić jakiś popychający akcję do przodu sens. Gdy część krytyków narzeka na „drewniane” aktorstwo Pattinsona inni podkreślają, że robi to za co pokochały go miliony, a jego chłodna, wykalkulowana kreacja świetnie oddaje charakter bohatera DeLillo.
Źródło: kultura.gazeta.pl
Też się temu poddałem ;)
OdpowiedzUsuń